U mnie jak zwykle wiele komplikacji, za wiele. Zupełnie nie mam czasu żeby złapać trochę powietrza.
Mama zauważyłą, że coś się ze mną dzieję, ale to moja wina. Nie potrafię już dłużej udawać, może kiedy dam sobie pomóc to w końcu wypłynę.
A więc zostałam zapisana do psychologa. Rozmawiam o problemach z obcą osobą i naprawdę czuję ulgę, wyrzucam z siebie złe emocje, oczyszczam się z tej zarazy. Wydaje mi się, że nie robie tego wyłącznie dla siebie, ale i dla ludzi, którzy są istotni w moim życiu, bo ich nieszczęście boli mnie bardziej niż własne.
Uśmiech mamy, taty = plus 10 do samopoczucia, dotarło do mnie, że bez Niej nie istnieję i tak dużo jej zawdzięczam. Zawsze kiedy utknę na mieliźnie Ona dmucha w żagle. Tata trzyma nas obie, a Jego surowe spojrzenie momentalnie przywraca mnie do porządku.
A moi "posrani" znajomi, których chciałam od siebie odepchnąć, wciąż TU są, bez nich również nie miałabym po co żyć. Jesteśmy dla siebie źródłem niekończącej się energii, czerpiemy ją z wspólnie.
I tak to jest, musiałam stanąć na krawędzi żeby się przekonać ile mam.
Wiadomo nie wszyscy wokół nas są pozytywni i nie mam zamiaru tracić na nich czasu, wolę otoczyć się tymi wartościowymi ludźmi, dla których nie jestem kolejnym trybem w maszynie.
Narazie muszę się cieszyć, na studiach wreszcie trochę luźniej, więcej czasu na przyjemności, oby tak dalej dalej dalej..
waga:47,1
“And then all of a sudden, I didn’t need to show people. Because it was painfully obvious all the time. I started trying to cover myself up. I shrank from hugs. Especially from my family. Hugging them, I would feel them feeling my spine. My ribs. My shoulder bones. So I stopped. Stopped the hugging. Crawled inwards. Curled up, went under, didn’t come out.” - Biting Anorexia